Słabnące tempo światowego wzrostu gospodarczego
Postępy globalizacji można mierzyć udziałem światowego eksportu (towarów i usług) w PKB światowym. Udziały te wzrastają od początku lat 70. XX wieku, od ok. 12 proc. do ok. 30 proc. w ostatniej dekadzie. Ale okres szybkiego i stabilnego wzrostu gospodarczego w skali globalnej zakończył się w 1973 r. – wraz z końcem systemu Bretton Woods. Po 1973 r. wzrost gospodarczy stał się niestabilny i wykazuje tendencję stagnacyjną. Średnioroczne tempo wzrostu światowego PKB na jedną osobę wynosiło 3,4 proc. w dekadzie lat 60., 2 proc. w dekadzie lat 70., 1,4 proc. w dekadzie lat 80., 1,3 proc. w dekadzie lat 90., 1,6 proc. w pierwszej dekadzie po 2000 roku. W ostatnim dziesięcioleciu wzrost ten wynosił tylko ok. 1,4 proc. Do 1974 r. gospodarka światowa nie doświadczała recesji, które stały się jej udziałem później (w latach 1975, 1981, 1991-93, 2009).
Jak globalizacja spowalnia światowy wzrost gospodarczy?
Ekonometryczna analiza danych potwierdza hipotezę o negatywnej zależności tempa wzrostu światowego PKB od zmian wartości handlu. Uzasadnione jest więc przypuszczenie, że sekularne spowolnienie wzrostu gospodarczego jest w dużym stopniu skutkiem postępującej globalizacji. Zanim zostanie przedstawione merytoryczne uzasadnienie tego przypuszczenia, warto pokrótce wspomnieć niektóre koncepcje powołujące się na czynniki podażowe jako prawdopodobne źródła stagnacji sekularnej.
Podstawową przyczynę spowalniającego światowego wzrostu gospodarczego jest chroniczny niedobór popytu efektywnego w gospodarce światowej.
Jedna z tych koncepcji przywołuje spowolnienie postępu produktywności jako prawdopodobną przyczynę spowolnienia tempa wzrostu PKB. Jednak bardziej szczegółowa analiza danych statystycznych dowodzi, że zwolnienie tempa wzrostu produktywności jest skutkiem, a nie przyczyną, spowolnienia wzrostu gospodarczego. Trudno jest też uznać, że wzrost gospodarki światowej jest ograniczony nasilającymi się niedoborami surowców naturalnych. Od dziesięcioleci „nożyce cen” rozwierają się na niekorzyść surowców naturalnych. W dłuższej perspektywie surowce naturalne relatywnie tanieją, co dowodzi, że są one coraz mniej „rzadkie”, a więc bardziej dostępne .
Za podstawową przyczynę spowalniającego światowego wzrostu gospodarczego uważam chroniczny niedobór popytu efektywnego w gospodarce światowej. Jednym z mierników niedoboru popytu są rozmiary bezrobocia. W latach 1960–1973 (a więc w erze poprzedzającej inicjację procesów liberalizacji i globalizacji) kraje wysoko rozwinięte funkcjonowały w reżimie praktycznie pełnego zatrudnienia. Przykładowo, stopa bezrobocia dla Europy Zachodniej (obejmująca 12 krajów oryginalnej strefy euro) wynosiła 2 proc. Sytuacja zmieniała się szybko wraz z postępami liberalizacji (z czasem przechodzących w globalizację). Już na początku lat 80. stopa bezrobocia w Europie sięgnęła 8 proc. Później wahała się ona pomiędzy 8 a 12 proc.
Niedobór popytu efektywnego jest pośrednio związany z globalizacją/liberalizacją – a ściślej mówiąc z:
1) dynamicznym rozwojem handlu międzynarodowego,
2) umiędzynarodawianiem się produkcji,
3) stopniowym „usuwaniem się” państw z gospodarki (także w odniesieniu do kursów walutowych).
Procesy te zachodziły w warunkach szybkiego postępu technicznego w transporcie i komunikacji, przyczyniając się do raptownego spadku kosztów handlowych. Równolegle z redukcją kosztów transportu dokonywała się (pod naciskiem wpływowych kręgów biznesu wspieranego przez zorientowanych „liberalnie” ekonomistów i za pośrednictwem organizacji międzynarodowych) liberalizacja handlu międzynarodowego (obejmująca radykalne obniżki ceł i znoszenie innych barier handlu) oraz przepływów kapitału (w tym bezpośrednich inwestycji zagranicznych).
Nie ulega wątpliwości, że coraz swobodniejszy (i coraz mniej kosztowny) handel i przepływy kapitału musiały mieć pewne konsekwencje pozytywne dla poszczególnych krajów, a może nawet dla całego świata – zgodnie z klasycznymi (i neoklasycznymi) wyobrażeniami o „korzyściach komparatywnych”. Rzecz w tym, że owe „korzyści komparatywne” musiały być minimalne w porównaniu z innymi, negatywnymi, efektami rozwoju handlu/przepływów kapitału. W przeciwnym razie nie obserwowalibyśmy negatywnej korelacji pomiędzy rozwojem handlu światowego a światowym wzrostem gospodarczym.
O jakie efekty negatywne tu chodzi?
Po pierwsze, w warunkach coraz swobodniejszego handlu międzynarodowego stowarzyszonego z coraz łatwiejszym przepływem kapitału, znaczące firmy w coraz większym zakresie mogą relokować produkcję do krajów o niższych kosztach pracy (i niższych obciążeniach podatkowych). Dla części firm jest to strategia racjonalna i w jakimś stopniu wymuszona przez konkurencję. Wytwarzające standardowe produkty firmy, które nie „relokują”, mogą nie wytrzymywać konkurencji kosztowo-cenowej z firmami, które „relokują”. Jednak poważniejszą konsekwencją tak zwiększonej swobody działalności części firm jest perspektywa ograniczenia popytu na pracę w krajach macierzystych. Perspektywa ta pomaga „dyscyplinować” ogół świata pracy (w tym w sferze usług niepodlegających wymianie handlowej) w krajach macierzystych. Skutkiem tego jest ograniczanie tempa ogólnego wzrostu płac, nawet przy ogólnym wzroście produktywności. W rezultacie spada udział płac w PKB krajów wysoko rozwiniętych (Rys. 1). Odpowiednio wzrasta udział zysków. Dokonuje się zmiana proporcji podziału dochodu narodowego.
Zjawisko powyższe, odzwierciedlone także w powszechnie znanych (i alarmujących) statystykach dokumentujących powszechne pogłębianie się nierówności dochodowych, rodzi kolejne efekty. Ponieważ skłonność do konsumpcji z płac jest, z natury rzeczy, wyższa od skłonności do konsumpcji z zysków, dokonująca się zmiana struktury dochodów spowalnia wzrost całego popytu konsumpcyjnego – zasadniczej składowej popytu zagregowanego.
Dalszym efektem zmian struktury dochodów jest tendencja do obniżania się udziału inwestycji w PKB (Rys. 2) i spowolnienie tempa wzrostu inwestycji (drugiej po konsumpcji prywatnej najważniejszej składowej PKB). Wzrost udziału zysków w PKB okazuje się skorelowany ze spadkiem udziału inwestycji. Interpretacja tego (dla wielu prawdopodobnie nieoczekiwanego) faktu nie nastręcza większych trudności. Ogół inwestorów prywatnych musi racjonalnie – tj. raczej pesymistycznie – oceniać perspektywy wzrostu popytu konsumpcyjnego tłumionego przez ograniczanie kosztów (tj. w ostateczności, płac). W ostatecznej instancji inwestycje prywatne realizuje się, aby zwiększać sprzedaż dóbr konsumpcyjnych (rozumie się, że z godziwym zyskiem). Trudno się spodziewać, że ogół przedsiębiorców będzie inwestować dla samego inwestowania (jak miewało to miejsce w gospodarce „planowej”). Jest paradoksem to, że jednocześnie ogół inwestorów prywatnych może – a nawet powinien – optymistycznie oceniać perspektywy dalszej poprawy wskaźników kosztów i zyskowności wynikający z ograniczania wzrostu płac (nawet przy stagnacji rozmiarów sprzedaży).
Możliwość relokacji produkcji do krajów o niższych kosztach (względnie o niższych podatkach, wyższych subsydiach fundowanych inwestorom zagranicznym przez sektor publiczny) uruchamia konkurencję pomiędzy krajami. Kraje prześcigają się w ograniczaniu płac i innych „przywilejów pracowniczych”, redukcji stawek efektywnego opodatkowania zysków (zwłaszcza przedsiębiorstw zagranicznych), itp. Skutkuje to „wyścigiem w dół” (ang. race to the bottom). Z wyścigu tego trudno się wyłamać. Kraj nie dość atrakcyjny pod względem płac i podatków naraża się na bojkot ze strony biznesu międzynarodowego (i biznesu krajowego, który również rusza na poszukiwanie tańszych lokalizacji). Dopełnieniem zjawiska race to the bottom jest zjawisko barge economy, „ekonomiki barkowej” . W jej myśl racjonalna firma powinna być gotowa to tego, by przy byle sposobności „zaokrętować się na barkę” i wyruszyć na ocean światowy w poszukiwaniu (tymczasowego) portu o najniższych kosztach i podatkach.
Tendencja do spadku udziału płac w PKB przenosi się z krajów wysoko rozwiniętych do krajów uboższych. Jest to egzemplifikowane przez doświadczenie krajów rozwijających się maksymalnie otwartych na inwestycje zagraniczne (takich jak Meksyk). Kapitał zagraniczny „przyciągnięty” do krajów ubogich wcale nie ma jednoznacznie pozytywnego wpływu na płace w tych krajach. Tendencja do obniżania się udziału płac w PKB nabiera charakteru globalnego. Także w krajach rozwijających się wzrost konsumpcji prywatnej jest więc hamowany – z konsekwencjami dla inwestycji.
Konkludując, postępująca globalizacja wyzwala niekorzystne tendencje w odniesieniu do płac, konsumpcji i inwestycji – spowalniając wzrost gospodarczy w skali globalnej.
Konsekwencje pogłębiającej się nierównowagi w skali globalnej
Trzecim mechanizmem, poprzez który globalizacja spowalnia światowy wzrost gospodarczy, jest tendencja do uporczywych i głębokich nierównowag w obrotach handlowych (a więc i kapitałowych) w skali świata. Suma nadwyżek handlowych (obejmujących towary i usługi) w relacji do światowego PKB może być uznana za syntetyczny miernik rozmiarów nierównowagi handlu (i płatności międzynarodowych) w skali globalnej. Rysunek 3. daje wyobrażenie o (zmieniającej się) wielkości tego miernika – a więc i o dynamice nierównowagi w skali globalnej. Okazuje się, że w reżimie Bretton Woods nierównowaga globalna (mierzona powyższym miernikiem) była wielokrotnie niższa niż w dobie globalizacji. Po 1973 r. obserwuje się narastanie skali tych nierównowag, co oznacza też występowanie tendencji do szybkiego narastania zadłużenia krajów wykazujących chroniczne deficyty wobec krajów wykazujących chroniczne nadwyżki. Tendencja ta nasiliła się od początku lat 1990 – w dobie globalizacji triumfującej.
Jest raczej oczywiste, że żaden kraj nie może bez końca bezkarnie kumulować deficytów handlowych (a więc w ostateczności także zadłużenia wobec zagranicy). Prędzej czy później kraje, których zadłużenie zostanie uznane za nadmierne, zostaną „przywołane do porządku” – co z reguły oznacza konieczność poddania się dotkliwej (choć najczęściej mało skutecznej – za to zawsze bolesnej) „terapii szokowej”.
Konsekwencją istnienia globalnego systemu zakładającego swobodę przepływu kapitału (w tym kredytów finansujących obce deficyty handlowe) i dopuszczającego możliwość nadmiernego zadłużania się jednej części świata wobec części pozostałej jest więc występowanie głębokich recesji periodycznie uderzających, w pierwszym rzędzie, w kraje nadmiernie zadłużone. Recesje te są często długotrwałe i trudne do przezwyciężenia. Okresy chronicznych deficytów handlowych poprzedzające recesje w krajach nadmiernie zadłużonych z reguły doprowadzają bowiem do degradacji własnych możliwości eksportowych lub zaniku zdolności do wytwarzania produktów importowanych (np. na skutek deindustrializacji).
Oczywiście głębokie recesje w krajach nadmiernie zadłużonych rykoszetem uderzają też w kraje wierzycielskie. Ich instytucje finansowe ponoszą konsekwencje uprzedniego niefrasobliwego finansowania obcego importu (tj. własnej ekspansji eksportowej). Ponadto niemożność kontynuowania ekspansji eksportowej uderza we własną wytwórczość wyspecjalizowaną w produkcji eksportowej. Konkludując, podział świata na kraje o chronicznie wysokich deficytach i chronicznie wysokich nadwyżkach jest nie tylko powodem periodycznych kryzysów w skali globalnej. Podział ten wzmaga też spowolnienie wzrostu w skali globalnej – także w warunkach uchodzących za „względnie normalne”.
Trzeba zauważyć, że kryzysy w gospodarce światowej (odnotowane w latach 1975, 1982, 2001 i 2009) następowały po okresach szybkiego narastania nierównowagi mierzonej sumą nadwyżek handlowych w światowym PKB (por. rys. 3). Załamania wzrostu światowego PKB wymuszały redukcje poziomu nierównowagi w skali światowej. Redukcje poziomu nierównowagi odnotowywane przy okazji kolejnych kryzysów były jednak z reguły dość krótkotrwałe i miały raczej ograniczoną skalę. Zwraca uwagę to, że poziom wskaźnika nierównowagi „osiągnięty” w trakcie kryzysu w 2009 roku (2 proc.) jest dużo wyższy od analogicznego wskaźnika dla 2001 roku (1,6 proc.). Samoczynny mechanizm redukcji nierównowagi (przez globalny kryzys i recesję) funkcjonuje coraz słabiej.
Beggar thy neighbour: „egoistyczna” polityka promująca narodowe nadwyżki handlowe spowalnia wzrost w skali globalnej
Bez coraz swobodniejszego handlu międzynarodowego i przepływów kapitału tendencja do nierównowagi w skali światowej musiałaby być słabsza. Tendencja ta ma charakter spontaniczny. Jest też ona wzmagana przez politykę gospodarczą państw dążących do podtrzymania własnej koniunktury przez maksymalizację nadwyżek eksportowych.
Kanonicznym przykładem takiego kraju są Niemcy, permanentnie osiągające gigantyczne nadwyżki eksportowe. Nadwyżki te są dodatnią składową PKB Niemiec. Jednocześnie nadwyżki te są deficytami handlowych partnerów Niemiec. Są więc one ujemną składową PKB krajów partnerskich. Im większy dodatni wkład handlu do PKB Niemiec, tym bardziej ujemny jest wkład tegoż handlu do PKB krajów partnerskich. Z arytmetycznego punktu widzenia korzyści Niemiec mogą być równe stratom partnerów Niemiec. Może się więc wydawać, że „egoistyczna” postawa Niemiec nie powinna mieć wpływu na wzrost w skali globalnej. W istocie sprawy mają się inaczej. Kumulujące się deficyty prowadzą do rosnącego zadłużenia zagranicznego, które (nawet nie prowadząc do otwartego kryzysu) spowalnia wzrost tak w krajach nadmiernie zadłużonych, jak i wierzycielskich.
Istotne są narzędzia, jakimi polityka gospodarcza promuje wypracowywanie nadwyżek eksportowych. W przypadku Niemiec jest to prowadzona z żelazną determinacją polityka ograniczania deficytu finansów publicznych (co przekłada się na stagnację popytu krajowego – w tym popytu na import) oraz ograniczania wzrostu płac. Ograniczanie wzrostu płac ma dwa cele. Z jednej strony służy ono zwiększeniu/utrzymaniu cenowej konkurencyjności branż eksportowych (i importowych), z drugiej zaś – ograniczaniu krajowego popytu konsumpcyjnego na dobra i usługi importowane.
Polityka płac jest realizowana wieloma sposobami, np. przez politykę socjalną zniechęcającą do „dobrowolnego bezrobocia” (tj. zwiększającą podaż pracy). Istotne jest też to, że państwo (nie tylko niemieckie) jest znaczącym pracodawcą nie tylko w sektorze publicznym, ale i pośrednio w wielu branżach/firmach sektora prywatnego. Ma ono decydujący wpływ na zbiorowe układy pracy regulujące płace w dużej części gospodarki. Ponadto państwo jest „rozjemcą” w negocjacjach płacowych biznesu prywatnego ze związkami zawodowymi. W negocjacjach tych bierze ono przede wszystkim stronę gospodarki, tj. biznesu.
Polityka ograniczania płac zapewniła Niemcom przewagę konkurencyjną wobec „świata zewnętrznego” – w tym wobec krajów strefy euro. Te ostatnie zmuszane są, przez narastanie deficytów handlowych, do prób naśladowania tej polityki. Płacowy race to the bottom jest w istotnej mierze produktem świadomej polityki narodowej eksploatującej swobodę handlu.
Polityka ta jest szkodliwa nie tylko dla partnerów Niemiec, ale w ostatecznym rachunku dla samych Niemiec (a raczej dla niemieckiego świata pracy). Korzyści odnoszone z tytułu nadwyżek handlu są z natury rzeczy dużo mniejsze od strat wynikłych z ograniczania wzrostu spożycia (w tym usług). Ten sam wniosek odnosi się do innych gospodarek (w tym Chin) osiągających wielkie nadwyżki handlowe kosztem represyjnej polityki płac i popytu wewnętrznego.
Autor artykułu: Leon Podkaminer
Profesor ekonomii, pracownik naukowy Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Porównań Gospodarczych
Żródło artykułu: obserwatorfinansowy.pl